Recenzja BARNIM Kamienie na blogu PrawieBlog o książkach
„Autor po raz kolejny serwuje nam porcję, tym razem niewielkich gabarytów, dobrej literatury. Szkoda, że to tak krótka odsłona prawdziwego „ja” Barnima, bo im dłużnej przebywa się w barnimowym świecie, tym bardziej chcemy poznać jego przeszłość.”
Barnim Kamienie to tak naprawdę krótkie opowiadanie stanowiące uzupełnienie po przeczytaniu Barnim Ogień albo wdrożenie w akcję przed lekturą Barnim Ogień. Nie ma znaczenia, którą z dwóch perypetii Barnima przeczytamy jako pierwszą. I tak będziemy mieć radochę nie z tej ziemi.
Barnim przyjmuje od Edgara Erta zlecenie. Ma za zadanie potwierdzić autentyczność kamiennego ołtarzyku z portatylu sprzed ośmiu wieków. Nie pała zbyt wielkim entuzjazmem na myśl o tułaniu się po górskich miejscowościach i przeszukiwanie okolicznych kościołów. Jednak sytuacja finansowa zmusza go do podjęcia się wyzwania. Udaje się do miejscowości Rącz, aby zrealizować kontrakt. Ale… krew nie woda… więc prócz nieprzyjemnych okoliczności, jakim jest oddanie się realizowaniu kontraktu Barnim postanawia słuchać podszeptów własnego ciała. Zuzanna jest wszak zacną, młodą i urodziwą niewiastą, dlatego wielkim nietaktem byłoby nie skorzystać z okazji poznania jej walorów z bardzo bliskiej odległości. Innymi słowy Barnim postanawia ochędożyć dziewkę. Dziewczę nie oponuje, a skądże znowu!? Wręcz przeciwnie. W euforii tańca ciał okazuje się jednak, że ojciec Zuzanny jednak nie wyjechał. I staje się świadkiem niegodziwości, jakiej dopuścił się obcy przybysz na jego córce. Bynajmniej nie wprawia to ojca Zuzanny w stan euforyczny… Pierwszy klops w misji Barnima, bo… pochędożyć pochędożył, ale i kostkę skręcił w trakcie niefortunnego upadku z balkonu podczas zwinnego ujścia z miejsca zdarzenia. Drugi klops łączy się z tym pierwszym w sposób pośredni. Podczas miłej pogawędki dnia następnego w lokalnym pubie dowiaduje się, że kościół, w którym miał znajdować się kamienny ołtarzyk został obrabowany. Złodziej dokonał zuchwałej grabieży bogato zdobionej ikony oraz kilku innych przedmiotów. Barnim nie zdążył dowiedzieć się, czy to, po co przyszedł także padło łupem tajemniczego sprawcy, bo to właśnie Barnim zostaje o ową kradzież posadzony. Nie pomaga fakt, że burmistrzem okazał się troskliwy tatuś Zuzanny. Barnim zostaje pobity, wtrącony do wiezienia i ponownie pobity. Jednak jego zaradność życiowa, intelekt i błyskotliwość nie pozwalają zbyt długo korzystać z wątpliwych uroków gościnności aresztu w Rączu. Mocno nadwątlone ciało, skręcona kostka i poturbowane klejnoty nie przeszkadzają w snuciu planów ucieczki. I ich realizacji.
Barnim Kamienie to idealne uzupełnienie kreacji Barnima. W Ogniu jawił się jako zuch na schwał. W Kamieniach sprawia wrażenie inteligentnego, to oczywiste, ale lowelasa. Nie zmienia to jednak faktu, że Barnima po prostu się lubi. Jego zaradność i samowystarczalność w kompozycji z buzującym testosteronem i ciętym językiem stanowią ciekawa mieszankę wybuchową.
Autor po raz kolejny serwuje nam porcję, tym razem niewielkich gabarytów, dobrej literatury. Szkoda, że to tak krótka odsłona prawdziwego „ja” Barnima, bo im dłużnej przebywa się w barnimowym świecie, tym bardziej chcemy poznać jego przeszłość. Pan Bernard niby wyjaśnia, ale stawia kolejne znaki zapytania i prowadzi w ślepe uliczki przeszłości głównego bohatera. Wiemy jedynie tyle, że lubi kobitki =) A kim jest tajemniczy zleceniodawca – Edgar? Czym tak naprawdę jest kamienny ołtarzyk?
Powieść jest doskonałym wprowadzeniem przed lekturą Ognia. Czytelnik zapoznaje się ze stylem Autora, poczuciem humoru i wykreowanym światem. Ale stanowi także bardzo dobre uzupełnienie i „kotwicę w świecie Barnima”, kiedy czytelnik nie jest jeszcze gotowy, aby wrócić do rzeczywistości po górskich wycieczkach i śledzeniu przygód głównego bohatera wraz z jego kompanią.
Ze zniecierpliwieniem czekam na ciąg dalszy.
Źródło recenzji: PrawieBlog o książkach