Recenzja BARNIM Ogień na blogu Fikcjodajnia

„Nie wiem dokąd autora poniesie wyobraźnia w dalszych tomach i czy będą to rzeczy udane, ale początek ma całkiem przyzwoity.”

zgromadzenie-jasne

Kopnął mnie ostatnio w cztery litery zaszczyt: napisano do mnie z prośbą o zrecenzowanie książki. Początkowo nie za bardzo wiedziałem, co z tym fantem zrobić, bo rzecz niekoniecznie fantastyczna, zaś moje zasięgi takie sobie. Pomyślałem jednak, że co mi tam, następnego razu może nie być, więc spróbujmy. W ten oto sposób wpadła mi do ręki powieść Barnim. Ogień Bernarda Berga, będąca w zamierzeniu pierwszym tomem sagi o wędrowcu Barnimie. Rzecz wydana została dzięki zbiórce na jednej z rodzimych platform crowdfundingowych, co (w zasadzie nie wiedzieć czemu) zasadniczo nastroiło mnie do całej inicjatywy nieco podejrzliwie. Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało, gdyż zarówno sama powieść, jak i poziom jej wydania zwyczajnie się bronią.

Rzecz dzieje się w świecie, w którym krach finansowy doprowadził do załamania gospodarek i upadku norm społecznych, choć o tym nie dowiadujemy się z kart powieści, a z poświęconej cyklowi witryny http://www.barnimsaga.com. Tytułowy Barnim to wędrowiec przemierzający górskim szlakiem położone na uboczu wsie i miasteczka. W poprzedzającym powieść darmowym opowiadaniu Barnim. Kamienie trafia on do miasteczka Rącz, by potwierdzić fakt przechowywania w miejscowym kościele kamiennego ołtarzyku z portatylu sprzed ośmiu wieków. Wydarzenia opisane w opowiadaniu stanowią wstęp do całej sagi i choć jego znajomość nie jest niezbędna do lektury powieści, to moim zdaniem warto je wcześniej przeczytać, bo całkiem dobrze wprowadza nas ono w świat Barnima, zaś sama powieść w kilku momentach do niego nawiązuje. Zakończenie opowiadania jest jednocześnie rozpoczęciem powieści: Barnim opuszcza Rącz i wędruje górskim szlakiem natrafiając na doszczętnie spaloną wieś. Sprawa jest o tyle dziwna, że wszyscy mieszkańcy spłonęli zamknięci w kościele i wszystko wskazuje na to, iż zrobili to dobrowolnie. Mimo iż początkowo Barnim nie chce mieć z tym nic wspólnego, ostatecznie wraz z napotkanymi po drodze towarzyszami postanawia spróbować wyjaśnić tę tajemnicę. Tym bardziej iż, jak się okazuje, niebezpieczeństwo zagraża również kolejnym wsiom.

Barnim. Ogień to powieść, która ma po prostu dostarczyć czytelnikowi rozrywki i jako taka sprawdza się bardzo dobrze. Udało się to autorowi dzięki solidnej dawce humoru oraz wykreowaniu naprawdę dających się polubić, wyrazistych postaci. Barnim po drodze zbiera bowiem naprawdę nietuzinkową ekipę: Naj to niezbyt rozgarnięty olbrzym-żarłok o skądinąd nienaruszonym kręgosłupie moralnym, Aan to intelektualista mówiący językiem akademickim, niespotykanym raczej w górskich wioskach i skłonny za każdym razem do dzielenia włosa na czworo, czym doprowadza do szału kolejnego członka ekipy, Rena: porywczego, lubiącego popić, pojeść i podupczyć faceta od prostych rozwiązań, który jednak potrafi również, gdy zajdzie potrzeba, uciec się do fortelu. Trochę szkoda, że na ich tle główny bohater wypada nieco słabiej i mniej wyraziście. Udanym zabiegiem jest przedstawianie akcji z perspektywy różnych bohaterów, co nie tylko pozwala nam na bliższe ich poznanie oraz pogłębienie ich charakterystyki, ale jest też źródłem niejednego dowcipu. Nie czuję się co prawda specjalistą od Sapkowskiego, ale znajduję tu podobny humor co w jego Narrenturm. Berg posiada podobny do Sapkowskiego dar umiejętnego posługiwania się słownictwem niecenzuralnym, co cenię uważając, że użyte w odpowiednim momencie i z odpowiednim wyczuciem przekleństwo bywa niezmiernie zabawne.

Świat Barnima to górskie szlaki, wsie i miasteczka. Wzorowane na rodzimych Beskidach zamieszkane są przez ludzi przypominających dawne rodzime chłopstwo: zabobonne, proste ale niepozbawione uroku, zaś i wśród niego znajdują się jednostki mądre mądrością płynącą z życiowego doświadczenia i poszanowania praw natury. Nie wiemy z kolei nic na temat władzy, nie wiadomo czy takowa, poza miejscowymi sołtysami i burmistrzami, w ogóle istnieje. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że władza zawsze miała kłopot z dotarciem w tereny górskie, nie jest to problemem, poza tym być zapewne więcej dowiemy się z kolejnych części cyklu. Całość jest w każdym razie spójna i łatwo w istnienie tego świata uwierzyć. W zasadzie, gdyby się uczepić na siłę fantastycznych konotacji, to zarówno świat pozbawiony zupełnie zdobyczy cywilizacji kilku ostatnich wieków, jak i sam rys fabuły opowiadający o odbywającej wędrówkę drużynie przypomina literaturę fantasy. Różni z kolei brak elfów, krasnoludów, magów, smoków i jakiegokolwiek innego elementu nadnaturalnego (niech fani gatunku wybaczą, z braku rozeznania fantasy pojmuję w kategoriach tolkienowskich).

Nie wiem, kim jest Bernard Berg, czy to pseudonim literacki, czy prawdziwe imię i nazwisko. Czy to debiutant, czy ukrywający się pod pseudonimem któryś ze znanych już mniej lub bardziej literatów. Nie znalazłem żadnych informacji w sieci, choć przyznam, że nie szukałem jakoś wybitnie starannie. Grunt, że facet napisał powieść, z którą spędziłem dwa przyjemne wieczory mimo iż zasadniczo nie jest to „mój” gatunek, zaś używane tu dość często słowo uroczysko wzbudza we mnie żądzę mordu. Powieść ma kilka słabszych momentów, zaś opisy zbliżeń damsko-męskich zalatują pornografią (aczkolwiek wydawca informuje na okładce, że to powieść przygodowa dla dorosłych), ale koniec końców nikomu, kto ją weźmie do ręki Barnim. Ogień krzywdy nie zrobi. Nie wiem dokąd autora poniesie wyobraźnia w dalszych tomach i czy będą to rzeczy udane, ale początek ma całkiem przyzwoity.

Źródło recenzji: Fikcjodajnia. Blog o science fiction i rzeczach pokrewnych.